Michał, wiele osób zna Cię jako aktora z serialu „Nieprzygotowani”. Czy śpiew był zawsze Twoją ukrytą pasją?
Tak, w zasadzie od 6. roku życia jestem związany z muzyką – to wtedy mama zapisała mnie do szkoły muzycznej na mój pierwszy instrument, czyli pianino. Jeśli chodzi o serial „Nieprzygotowani”, tam również przewijało się sporo muzyki. Scenarzysta, widząc, że prywatnie śpiewam i gram, często pisał mojej postaci piosenki do zagrania lub zaśpiewania. W pewnym momencie tak się to spodobało widzom, że gitara stała się wręcz nieodłącznym elementem mojego bohatera.
Czym dla Ciebie jest muzyka, formą ekspresji, odskocznią, nowym rozdziałem?
Wiesz co? Nie nazwałbym tego nowym rozdziałem, bo muzyka była ze mną od zawsze. Projekty filmowe pojawiły się dopiero później — i nie oszukujmy się, to właśnie z nich jestem bardziej znany niż z muzyki. Już w wieku 14 lat miałem zespół „The Clue”, w którym mocno inspirowaliśmy się Red Hot Chili Peppers. Oprócz autorskiej muzyki graliśmy też sporo ich coverów. To właśnie z tym zespołem zdobyłem swoje pierwsze koncertowe doświadczenia. Na pewno chciałbym, żeby muzyka była całym moim życiem — i dokładnie do tego dążę. Pracuję w telewizyjno-muzycznej stacji, tworzę muzykę praktycznie cały czas także muzyka jest ze mną cały czas i chcę, żeby tak zostało.
W utworze „Lody pistacjowe” śpiewasz o wakacyjnej miłości. Jakie emocje chciałeś przekazać tą piosenką?
Przede wszystkim chciałem oddać to, co sam czuję za każdym razem, gdy wyjeżdżam z narzeczoną do Włoch. To dla nas taki mały reset – chwila zapomnienia, oderwanie się od codzienności. Mamy wtedy czas tylko dla siebie, bez pośpiechu, bez stresu. Włochy to dla nas Aperol, włoskie desery, pistacjowe lody, spacery bez celu i totalne dolce far niente.
Chodziło mi o pokazanie tej lekkości, radości z bycia tu i teraz, z kimś bliskim u boku. To właśnie ten klimat — trochę zabawy, trochę romantyzmu i dużo luzu — chciałem przekazać to dalej tworząc “Lody pistacjowe”.
Jak wygląda Twoje życie codzienne poza kamerą i mikrofonem?
Trochę się powtórzę, ale naprawdę — kiedy tylko nie jestem na planie albo nie pracuję nad muzyką, to jesteśmy właśnie we Włoszech! Kupiliśmy tam mieszkanko i każdą wolną chwilę spędzamy właśnie tam. Tych chwil nie ma wiele, bo moja narzeczona też pracuje na planach filmowych i cały czas coś się dzieje, ale kiedy już uda nam się wyrwać, to w pełni zanurzamy się w ten włoski klimat.
To dla nas czas celebracji życia – codziennych drobiazgów, wspólnych poranków z kawą, wieczorów z aperolem, zachodów słońca na ogrodzie, spacerów bez celu itd…. Tam naprawdę czujemy, jakie życie potrafi być piękne, jeśli tylko pozwoli się sobie na moment zatrzymania. I choć dzieje się dużo, to właśnie te chwile są dla nas najcenniejsze
Jak opisałbyś swoją muzyczną tożsamość, jesteś bardziej romantykiem, imprezowiczem, marzycielem?
Stary Michał od razu powiedziałbyś, że imprezowicz — i faktycznie, tak było. To zresztą słychać w moich pierwszych utworach. Ale teraz Michał to zdecydowanie marzyciel, a myślę, że i romantyk. I powiem szczerze – takiego siebie lubię o wiele bardziej. Zarówno muzycznie, jak i po prostu jako człowieka.
Współpraca z Żanetą Chełminiak, czego się nauczyłeś jako artysta w tym duecie?
Przede wszystkim – wdzięczność. Naprawdę ogromnie mi miło patrzeć, jak Żaneta docenia i cieszy się tym, co dzieje się wokół premiery. Mega mnie to inspiruje i uczy właśnie tej wdzięczności.Ja sam niestety często się w tym gubię – w takim myśleniu typu: „Chcę więcej! Chcę lepiej!” – zamiast po prostu na chwilę się zatrzymać i ucieszyć z tego, co już jest. A przecież to też jest ważne – docenić ten moment, zanim polecimy dalej.
Czy są inni artyści, z którymi marzysz o współpracy?
Oczywiście – i to wiele! Jeśli chodzi o cały świat, to moim największym marzeniem (i jednocześnie ogromną inspiracją) jest Dominic Fike. Wspólny utwór z nim i… mogę umierać!
A z polskiej sceny muzycznej? Mój absolutny top to Vito Bambino, Sobel, Kuban, Sanah, Miętha – i naprawdę wielu, wielu innych. Ale to taka moja ścisła czołówka 🙂
Jeśli Twoja kariera muzyczna byłaby deserem, jaki by to był i dlaczego właśnie lody pistacjowe?
Ponieważ mają w sobie coś wyjątkowego – niby klasyka, ale z twistem. Są subtelne, ale zapadają w pamięć. Tak samo widzę swoją muzykę: nie musi krzyczeć, żeby coś zostawić w środku.
Lody pistacjowe mają też w sobie pewną elegancję, ale i luz… dokładnie jak klimat, który staram się tworzyć. No i nie ukrywam, mam do nich ogromną słabość… tak jak do robienia muzyki. Raz spróbujesz i chcesz więcej!
Leave a Reply